Dramat powodzian z Głuchołaz. Sceneria jak z czasów wojny
Do Głuchołaz dojechaliśmy w poniedziałek jeszcze przed południem. Obraz, jaki zastaliśmy można opisać tylko jednym słowem – tragedia. Zerwane z wielką siłą nawierzchnie dróg, przewrócone znaki i lampy uliczne, zniszczone samochody i wszędzie błoto wymieszane z kawałkami drzew. Porażający widok.
Najbardziej utkwił mi smutek na twarzach mieszkańców, zmęczenie i zrezygnowanie. Z drugiej strony widać wielką chęć do pracy, a tej pracy przy odgruzowywaniu miasta będzie bardzo dużo.
W wielu centralnych miejscach Głuchołaz mieszkańcy sprzątają swoje klatki schodowe, podwórka, a właściciele sklepów łopatami wynoszą błoto z lokali. Wody w tym miejscu już nie ma. Szybko spłynęła z gór i teraz pozostawiła po sobie ogrom zniszczeń. Jak do tego doszło – te pytania zadają sobie mieszkańcy.
- Wszystko jest zdewastowane. To działo się błyskawicznie, proszę sobie wyobrazić, że po 6 rano przestawiłem auto na górkę jak najwyżej, a nagle woda wkroczyła w ciągu paru minut i była trzy razy wyższa niż w 1997 roku, także auto i tak mi zalało. Momentalnie całe podwórko zalane, woda wypływała z piwnicy i wyrównała się z poziomem podwórka i ulicy
– mówi nam pan Leszek Czajkowski z Głuchołaz.
- Sąsiad niedawno remontował mieszkanie, miał teraz pół metra wody w domu. Odginaliśmy u niego śrubokrętami drzwi od mieszkania, woda z pomieszczeń się wylewała. Wszystko w mieszkaniu zniszczone. Ja sam mieszkam na pierwszym piętrze, udało mi się ochronić
– dodaje.
Dużo gorzej mieli mieszkańcy znajdujący się bliżej mostów, m.in. przy ul. Ligonia i Gen. Sikorskiego. W niektórych miejscach drogi w ogóle nie przypominają tych sprzed powodzi. Wszędzie muł, mieszanina różnych kawałów zniszczonych rzeczy. W samochodach, które właściciele nie zdążyli przestawić z rynku wciąż stoi woda. Po zabłoconych ulicach chodzą ludzie, którzy pytają o wodę i jedzenie.
- Potrzeba nam żywności. Są duże kolejki ludzi do miejsc, gdzie jest jakiekolwiek jedzenie. Potrzeba nam także wody pitnej przede wszystkim. Mimo, że mamy wodę z beczkowozów od władz i strażaków, to tego właśnie najbardziej potrzeba
– apeluje pan Leszek.
Powódź w Głuchołazach. Jest gorzej niż w 1997 roku
- Mieszkam tu 60 lat. Nigdy nie było na rynku wody. Pierwszy raz w życiu widziałem jak woda wlała się tutaj, cały rynek zalany, dlatego że zerwało dwa mosty na Białce. Jeden most tymczasowy, a za nim budowali drugi most, i obydwa mosty zmyła woda, a wtedy Białka nie popłynęła korytem, tylko poszła prosto na miasto
– opowiada nam pan Roman, którego spotkaliśmy w rejonie ulicy Kościuszki.
- To jest gorsza sytuacja niż w 1997 roku, bo wtedy na rynku w ogóle nie mieliśmy wody. Nigdy tu nie było wody, jak żyję 60 lat
– zaznacza.
- Samochody były zalane, tylko czubki dachów było widać. Mieszkańcy siedzieli w domu i patrzyli z góry. Sam mieszkam na górze i obserwowałem co się dzieje – dodaje.
Mieszkańcy Głuchołaz proszą o pomoc. „Chleba nam potrzeba”
Mieszkańcom potrzeba chleba, o czym powiedział pan Roman. Te najpilniejsze potrzeby to właśnie żywność.
- Chleba nie ma. Jest kłopot, tu mamy piekarnię, a chleba nie ma. To jest najgorsza sprawa. Nie ma też wody bieżącej w kranach
– słyszymy.
Takich głosów wśród innych mieszkańców jest więcej. Idąc ulicami zniszczonego miasta wiele razy widzieliśmy ludzi, którzy np. zaglądali przez witryny sklepowe, czy może akurat w tym miejscu jest otwarte i można coś dostać do jedzenia.